dlaczego wszystko zdaje się być nie w porządku, kiedy tak naprawdę powinnam cieszyć się z tego, jak jest, bo niczego nie brakuje?
męczę się i nic nie pomaga.
potrzebuję alkoholu, żeby zmyć z siebie brud. albo fajek, żeby wydmuchać grzechy i to wszystko ze środku razem z dymem. to nic, że nie wierzę w grzechy. chciałabym się zupełnie zniszczyć. do najgłębiej ukrytych w mojej głowie miejsc, do których nawet ja nie mam dostępu i spalić to coś, co się tam wylęgło i przejmuje kontrolę. spalić jak neron spalił rzym.
tak bardzo nienawidzę tego, co tam mam.